Oddychałam ciężko popadając w panikę, a serce mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Ktoś był w moim domu..., byłam tego pewna.
Zatrzasnęłam drzwi wejściowe opierając się o nie plecami, po czym wsłuchiwałam się uważnie w każde najcichsze skrzypienie starych desek podłogowych oraz deszczu dudniącego o parapet. Nogi miałam jak z waty. Przechodząc na palcach do szafy, wyjęłam z niej starą parasolkę mamy. Może nie była to najlepsza broń, ale lepsza taka niż żadna. Przywierając ramieniem do ściany przemknęłam po cichu do salonu, gdzie w dalszym ciągu grało radio. Na podłodze nie dostrzegłam nigdzie mokrych śladów butów, ale to nie wyjaśniało tego, jakim cudem mój dom był otwarty.
Zegar stojący na komodzie wskazywał 23:40, odtąd najstraszniejszą godzinę w moim życiu. W całym mieszkaniu panował mrok, co tylko utrudniało mi wypatrzenie nieproszonego gościa. Cholerna awaria prądu. Byłam wdzięczna jedynie za to, że odbiornik posiadał własną baterię dodając mi otuchy w tej mrożącej krew w żyłach sytuacji. Z duszą na ramieniu pokierowałam się w stronę kuchni, gdzie jeszcze chwilę temu słyszałam miarowe kapanie wody z kranu. Byłam czujna, jak nigdy dotąd, a każdy dobrze znany mi odgłos był w tym momencie niczym muzyka z horroru. Z wyciągniętą przed siebie parasolką przemierzałam wszystkie najmniejsze zakamarki mojego mieszkania, a szumienie w głowie spowodowane rosnącą adrenaliną napędzało moje ciało do działania. W jednej chwili zupełnie przestałam się bać, a moim jedynym celem było schwytanie intruza. Będąc na piętrze pierwsze co przyszło mi do głowy to sprawdzenie swojego pokoju. Miałam tam wiele cennych rzeczy, których nie chciałabym stracić. Uchylając wolną rękę drzwi weszłam ostrożnie do środka. Wewnętrzny wystrój nie uległ zmianie, więc podejrzewałam, że kimkolwiek był mój gość nie miał zamiaru się tutaj zapędzać. Siadając na łóżku postanowiłam jeszcze raz spróbować dodzwonić się do mamy, co w konsekwencji okazało się marnym pomysłem, kiedy po czwartym sygnale powitała mnie jej automatyczna sekretarka.
- Cześć! Tutaj Emily, nie mogę teraz odebrać. Zostaw wiadomość po sygnale!
- Dlaczego wszystko musi być przeciwko mnie...- wybełkotałam rzucając telefonem przed siebie, a w mojej głowie zaczęły przewijać się tragiczne sceny ze mną w roli głównej.
Mój wcześniejszy przypływ odwagi zaczął słabnąć, robiąc miejsce narastającej panice. Nie spuszczając wzroku z drzwi przeszłam ostrożnie do łazienki zabierając z niej lakier do włosów. W razie gdybym musiała go użyć, zdziałałby więcej niż parasolka z połamanymi drutami. W drodze powrotnej uzbrojona w nowy nabytek przystanęłam przy poręczy schodów słysząc odgłos tłuczonego szkła, który utwierdził mnie w przekonaniu, że na sto procent nie byłam sama. Tylko nie panikuj, dasz sobie radę! W końcu masz ten pieprzony lakier do jasnej cholery! Zbiegając na dół nawet nie przyszło mi do głowy, jak ogromnego hałasu narobię, byłam zdeterminowana i gotowa do walki, a mój cel stał tuż naprzeciwko mnie odwrócony tyłem. Niewątpliwie był to mężczyzna, w dodatku o ponad głowę wyższy ode mnie. Biegłam w jego stronę modląc się jednocześnie, by nie zaliczyć bolesnego upadku o własne nogi, po czym rzuciłam się na czarną postać wskakując jej na plecy. Wrzeszczałam na całe gardło chyba nie do końca będąc świadomą swojego postępowania. Machałam grubą tubą lakieru pryskając prosto w oczy włamywacza i okładałam go pięścią drugiej ręki.
- Przestań! Beth, na litość boską przez ciebie stracę wzrok! - usłyszałam gruby, spanikowany głos, który doskonale znałam...
- Evan? - zapytałam nie do końca przekonana w wiarygodność swojej intuicji.
- A kto inny! - wrzeszczał wymachując rękami jednocześnie zrzucając mnie ze swoich pleców.
- Ja...myślałam, że ktoś się tu włamał. Co robisz w moim domu o tej godzinie? - powiedziałam rzucając swoją ''broń'' na podłogę.
- Miałem przywieźć ci coś do jedzenia, myślałem, że Emily powiedziała ci o tym rano przez telefon! Cholera jasna, przynieś mi jakiś mokry ręcznik, bo to paskudztwo wypala mi oczy! - krzyczał pocierając twarz rękawem kurtki. Jasna cholera, zupełnie o tym zapomniałam.
Biegnąc do kuchni wzięłam pierwszą z brzegu ściereczkę do naczyń i mocząc ją pod zimnym strumieniem wody przeszłam do salonu, gdzie czekał na mnie mężczyzna. Nie mogłam dokładnie stwierdzić w jakim był stanie, ponieważ jego twarz była ledwie widoczna w nikłym świetle ulicznych latarni.
- Naprawdę mi przykro - powiedziałam ze współczuciem podając mu prowizoryczny kompres. Evan nie odezwał się słowem. Podejrzewałam, że miał mnie teraz za niezłą wariatkę, ale skąd mogłam wiedzieć, że to on?
- Dlaczego nawet nie zadzwoniłeś? - próbowałam podciągnąć rozmowę, w której jak na razie jedynie ja brałam udział.
- Dzwoniłem na numer domowy, ale nie odpowiadał, pewnie z powodu burzy przerwało linie. Jak długo nie masz prądu? - przemówił znacznie łagodniejszym tonem, co świadczyło o tym, że z jego zdrowiem chyba wszystko było w porządku. Westchnął z ulgą siadając na brzgu kanapy.
- Około trzech godzin. W tych ciemnościach nawet nie mogę znaleźć latarki - zaśmiałam się sztucznie licząc, że w jakimś stopniu udzieli mu się moje ''poczucie humoru''.
- Ciężka sprawa. Słuchaj, torby z zakupami walają się pewnie gdzieś w przedpokoju, miałem zanieść je do kuchni, ale nie zdążyłem, sama wiesz czemu... - parsknął. - Co ci właściwie przyszło do głowy? Wcześniej byłem nieźle wkurzony, ale teraz patrząc na to z drugiej strony wydaje się dość śmieszne, żałuję, że nie widziałem wyrazu twojej twarzy. Byłaś taka waleczna!
- Ha, ha...Bardzo śmieszne! - mruknęłam szturchając go w ramię, zupełnie tracąc humor. W tej chwili jedyne, co chodziło mi po głowie, to myśl, że jeśli Even dopiero co zdążył wejść do domu, a przed tym wszystkim na sto procent słyszałam w kuchni tłuczone szkło, to coś było nie w porządku. Jedynie świadomość tego, że już nie jestem sama, pozwalała mi na łapanie spokojnych oddechów. W końcu przy nim nic nie mogło mi się stać, prawda?
- Pójdę po nie, masz ochotę na coś do picia? - zapytałam podnosząc się z miejsca.
- Właściwie to będę się już zbierał, twoja mama pewnie się martwi, dlaczego jeszcze nie ma mnie w domu. Miałem przywieść ci jedzenie już wcześniej, ale musiałem zostać dłużej w pracy. Miło było cię widzieć i dzięki za oszczędzenie mi wzroku - powiedział śmiejąc się po czym wychodząc z salonu pokierował się w stronę wyjścia. Boże, tylko nie to. Kolejny raz miałam zostać sama w domu! Potrzebowałam jakiegoś pomysłu, żeby go zatrzymać, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, drzwi zamknęły się z cichym trzaśnięciem. Jasna cholera!
Przez całe ciało przechodziły mnie zimne dreszcze, a nogi ponownie stały się jak z waty. Pozbierałam z podłogi rozrzucone jedzenie i biorąc kilka głębokich wdechów udałam się do kuchni, gdzie tak jak przypuszczałam na kafelkach leżało potłuczone szkło. Nie zastanawiałam się długo nad tym co powinnam zrobić, poniosłam większy kawałek talerza i ściskając go w dłoni przykucnęłam obok szafki na naczynia. Wszędzie panowała tak przerażająca cisza, że po pewnym czasie zaczęło dzwonić mi w uszach. Wydawać by się mogło, że w domu nie ma nikogo oprócz mnie, ale co jeśli byłyby to tylko głupie przypuszczenia? Ktokolwiek tu był, mógł już dawno uciec... albo dobrze się schować czekając na odpowiedni moment. Tylko czego ode mnie chciał? Czy to miało coś wspólnego z wiadomością, którą dostałam? Dlaczego ktoś miałby mścić się za to, co wydarzyło się ponad miesiąc temu? Ledwie pamiętam to co działo się przed wypadkiem! Powinnam to wszystko zgłosić na policję? W końcu włamania podlegają karze, ale co jeśli jeszcze bardziej sobie tym zaszkodzę? Albo co gorsza nie zdążę dożyć jutrzejszego dnia?
Równo z wybiciem na zegarze godziny 00:40 cały dom oświetlił się niczym lampki na choince. Burza już dawno ustała, dzięki czemu można było spokojnie naprawić awarię prądu. Podniosłam się powoli z podłogi dostrzegając wszystkie zniszczenia, które nie kończyły się jedynie na potłuczonym naczyniu. Krzesła i stół walały się po całej kuchni, a przez otwarte okno wlatywało chłodne, nocne powietrze. Jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłam? Czy to oznaczało, że mój prześladowca uciekł tędy wraz z pojawieniem się Evana? Prawdopodobnie tak. Odetchnęłam z ulgą zabierając się za sprzątanie bałaganu, a nim się spostrzegłam po niczym nie było najmniejszego śladu. Byłam wyczerpana po całym dniu pełnym dziwnych wydarzeń, a powieki przyklejały mi się do oczu dając znak, że czas położyć się spać. Nie zwlekałam dłużej rozmyślając nad wcześniejszą wiadomością, ani nad tym, że ktoś był w moim mieszkaniu, ponieważ moja głowa z każdą sekundą zaczynała świrować coraz bardziej widząc zagrożenie w każdym najcichszym szeleście. Udając się do pokoju, po drodze po raz ostatni upewniłam się, że drzwi frontowe są dokładnie zamknięte, po czym przechodząc korytarzem na górę postanowiłam wziąć jeszcze szybką kąpiel. Zabrałam niebieski szlafrok z sypialni, udając się do łazienki, gdzie czekał na mnie mój ulubiony truskawkowy żel pod prysznic. Najlepszy na poprawę nastroju.
Wchodząc do pomieszczenia, szybkim ruchem ręki zapaliłam światło, które ukazało moją twarz w odbiciu lusterka wiszącego naprzeciwko wejścia. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie jeden, dość istotny fakt... Oszołomiona wypuściłam trzymany materiał i zakrywając usta dłońmi wydałam z siebie cichy pisk. Zabłąkana łza spływała wolnym strumieniem po moim policzku, a ja stałam tak, patrząc przed siebie, zupełnie zapominając po co tu przyszłam. Wyraz mojej twarzy widniejący w odbiciu ledwie przedzierał się przez czerwony napis wypisany sprejem na szkle.
"Szczęście dopisuje, co? Już niedługo..."
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz