niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 1

Teraźniejszość, Stratford. 

Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądało moje życie po wypadku tamtej pamiętnej nocy i jakim cudem udało mi się uniknąć dość tragicznej śmierci, jestem w stanie wam o wszystkim opowiedzieć. Może nie ze szczegółami, ponieważ niewiele pamiętam z tamtego feralnego dnia oprócz ogromnego bólu, który przeszywał moje ciało i wycia karetki doprowadzającej mnie do szału. Nie byłam do końca świadoma tego co się wtedy działo dookoła mnie, ale głośne rozmowy dawały mi do myślenia, że coś było nie tak. Zaraz po tym straciłam przytomność, w konsekwencji czego nie pamiętam nawet drogi do szpitala ani tego jak wyglądała osoba podtrzymująca moje życie w karetce. Za każdym razem kiedy zamykam oczy, widzę oślepiające białe światło zamieniające się w przerażającą ciemność. Nie potrafię przypomnieć sobie, co stało się przed wypadkiem i dlaczego do niego doszło, ale lekarze pocieszają mnie, że pamięć z czasem powinna wrócić. Przynajmniej taką mam nadzieję, bo nikt z nich nie jest w stanie dać mi stu procentowej pewności. Ostatnie trzy tygodnie spędziłam w szpitalu będąc w śpiączce farmakologicznej, która pozwoliła mi na zregenerowanie organizmu i zmniejszenie obrzęku mózgu, który nastąpił na skutek zderzenie mojego ciała z samochodem. Policja zapewnia, że kierowca czarnego BMW nie był pijany, a ten z kolei twierdzi, że wbiegłam mu na drogę przed kimś uciekając. Sprawa zostaje więc niewyjaśniona, ponieważ on nie jest w stanie potwierdzić swoich zeznań, a ja nie przypominam sobie nic oprócz kilku nieprzyjemnych sekund po całym zajściu. Przez następne sześć dni, kiedy mój stan był już w normie, dzień w dzień widywałam policjanta Marcusa, który próbował wycisnąć ze mnie jak najwięcej informacji, a ja rozkładając ręce nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Po niespełna godzinnej rozmowie prowadzącej donikąd, kiedy jego notes w dalszym ciągu nie zapełniał się niczym godnym uwagi, dawałam mu do zrozumienia, że jestem zmęczona i przepraszającym wzrokiem odwracałam głowę w drugą stronę dając tym samym pozwolenie mojej mamie, która przez cały ten czas siedziała przy mnie czuwając, że nadeszła jej chwila na spławienie uciążliwego mężczyzny, tłumaczącego się, że taki jest jego zawód. Miałam dość natrętnych spojrzeń, które niemalże zmuszały mnie do powiedzenia czegokolwiek, co pomogłoby wyjaśnić im chociaż część przyczyny mojej rzekomej ''ucieczki''. Chciałam o tym zapomnieć, wrócić do normalnego życia, które prowadziłam zanim moja noga roztrzaskała się na kawałki, a jedno z pękniętych żeber niemalże przebiło mi płuco. Dziś był właśnie ten dzień, kiedy po niespełna miesiącu leżenia z podwieszoną nogą mogłam odetchnąć świeżym powietrzem mojego ukochanego Stratford. 
- Kochanie, jesteś pewna, że wszystko spakowałaś? Może poproszę Evana, żeby po ciebie pojechał? Oh, skarbie, tak mi przykro, że nie mogę być teraz przy tobie! Gdybym tylko mogł.. 
- Wszystko gra, poradzę sobie. - mruknęłam przerywając mamie monolog. Przytrzymując telefon ramieniem zabrałam swoją torbę ze szpitalnego łóżka kierując się w stronę wyjścia z sali. 
- W środę wpadniemy do ciebie zobaczyć, jak się trzymasz, jesteś pewna, że dasz sobie ze wszystkim radę? Wieczorem Even przywiezie ci coś do jedzenia. 
- Mamo, wszystko gra. Muszę kończyć, bo własnie wychodzę ze szpitala. Kocham cię, nie martw się - powiedziałam, po czym rozłączyłam się chowając komórkę do kieszeni. 

Zaraz po przekroczeniu szpitalnego progu pierwsze co we mnie uderzyło to ogromna fala gorącego, sierpniowego powietrza. Słońce świeciło tak intensywnie, że w pewnym momencie zaczęłam żałować, że nie poprosiłam mamy o przywiezienie mi okularów przeciwsłonecznych. Zanim zdążyłam dojść na przystanek autobusowy niewielkie kropelki potu zaczęły obmywać moje czoło. Nienawidziłam upałów, a już tym bardziej, kiedy pod ręką nie miałam żadnej chusteczki. 
Podróż powrotna do domu nie trwała tak długo, jak przypuszczałam, jednak przez niecałą piętnastominutową jazdę zdążyłam zauważyć dziesiątki wpatrujących się we mnie ciekawskich par oczu. Nie byłam pewna czy spowodowane było to pozostałościami zadrapań i plastrów na mojej twarzy, czy wyjątkowo jasnej karnacji, którą znacznie wyróżniałam się w towarzystwie innych osób. Nigdy nie lubiłam się opalać, dlatego każdy najmniejszy fragment ciała przykrywałam cienką warstwą ubrań. Nie było to dość komfortowe, zwłaszcza, kiedy temperatura sięgała ponad trzydzieści stopni ale wszystko miało swoją cenę, prawda? 
Mój dom znajdował się w dość spokojnej okolicy, a sąsiedzi nie należeli do towarzyskich osób, dlatego kiedy moja mama przeprowadziła się do Brantford zostawiając nasze rodzinne lokum, tylko i wyłącznie na moją odpowiedzialność poczułam się samotna. Z początku ciężko było mi się przyzwyczaić, kiedy wracając z pracy zastawałam puste mieszkanie, gdzie jedynym odgłosem była cicha praca lodówki, jednak z czasem wszystko zaczęło wracać do normy, a powtarzana przeze mnie mantra utwierdziła mnie w przekonaniu, że tak właśnie ma być. Od tamtej pory cisza stała się moim jedynym, niezawodnym przyjacielem. Czasem rozważałam opcję kupna psa za napiwki, które dostawałam od uprzejmych klientów w barze, ale ten pomysł ulotnił się równie szybko, jak się pojawił. Po ośmiu godzinach pracy nie potrafiłam znaleźć w tym wszystkim czasu dla siebie, a co dopiero dla kogoś innego. Życie na własną rękę, nie było tak piękne, jak wyobrażałam to sobie będąc małą dziewczynką.
Wchodząc na ganek przed domem wyjęłam wolną ręką kluczyki spod słomianej wycieraczki, jednocześnie słysząc w głowie głos mamy: "Jeśli nie odzwyczaisz się od tego okropnego nawyku, kiedyś zastaniesz mieszkanie bez mebli!". Uśmiechnęłam się krzywo na wspomnienie wyrazu jej twarzy unosząc do góry kącik ust, po czym pchnęłam ciemne, dębowe drzwi, kiedy zamek z cichym trzaskiem zasygnalizował, że mogę wejść. 
Stawiając pierwszy krok w przedpokoju poślizgnęłam się na stercie nieprzeczytanej korespondencji, zalegającej prawdopodobnie od momentu mojego ostatniego wyjścia z domu. Zebrałam listy zanosząc je do kuchni, a następnie udałam się na górę do swojej sypialni z ciężką torbą na plecach. Wszystko było w nienaruszonym stanie, dokładnie tak jak zapamiętałam. Białe ściany dawały poczucie nieskazitelnej czystości, jednak na kontrastujących z nimi czarnych meblach zebrała się dość gruba warstwa kurzu. Rzuciłam bagaż na łóżko zerkając przelotnie w stronę okna. Pogoda w przeciągu trzydziestu minut uległa diametralnej zmianie. Prażące słońce zostało zasłonięte przez ciemne, burzowe chmury. Lada chwila miał spaść ulewny deszcz, którego od dawna mi brakowało. 

Zaraz po tym, kiedy doprowadziłam się do porządku wychodząc spod prysznica usłyszałam ciężkie grzmoty, a w całej sypialni zapanował mrok. Przecierając mokre włosy ręcznikiem zeszłam na dół do salonu po skrzypiących schodach, zostawiając na drewnianej powierzchni ślady wilgotnych stóp. Szybkim ruchem włączyłam radio, by w czasie nawałnicy dodało mi otuchy. Nigdy nie lubiłam zostawać sama w domu, kiedy na dworze panowała niepewna pogoda. Teraz tym bardziej nie mogłam liczyć na nikogo, kto mógłby się zjawić z pomocą, ponieważ jedyna osoba, na której mogłam polegać mieszkała kilkaset kilometrów ode mnie. Nie pozostawało mi nic innego, jak słuchać najnowszych wiadomości, z którymi raczył zapoznać mnie prezenter radiowy na zmianę z najnowszymi kawałkami. Piosenka Carly Rea Jepsen wydobywająca się z głośników towarzyszyła mi w drodze do kuchni, gdy nie potrafiłam się oprzeć nuceniu refrenu i machaniu biodrami wraz z rytmem odbijającym się od ścian w całym pomieszczeniu. Na marmurowym blacie w dalszym ciągu czekała na mnie nieprzeczytana poczta i prawie pusta lodówka. Jutro koniecznie muszę zrobić zakupy - pomyślałam szarpiąc delikatnie za drzwiczki. 
Moim oczom ukazały się pozostałości spaghetti z białym nalotem i ostatnie cztery jajka. Wow, tak źle jeszcze nigdy nie było. Postanowiłam usmażyć sobie jajecznicę z racji tego, że moje zapasy żywnościowe ograniczały się do minimum. Siadając przy stole wzięłam do ręki pierwszą kopertę z wierzchu, zaadresowaną tak jak przypuszczałam do Emily Roth - mojej matki. Następne cztery listy również były do niej. Chyba powinnam jej przypomnieć, żeby w końcu zaczęła udostępniać swój nowy adres. Ostatnia wiadomość, którą zabrałam z blatu nie posiadała ani koperty ani adresata. Biorąc do buzi kolejną porcję jajecznicy rozwinęłam kartkę papieru na której widniało ręczne pismo z wiadomością do Bethany. Ktoś postanowił wysłać informację również do mnie, tyle, że nie miałam pojęcia o co w niej chodziło... 
" TYM RAZEM NIE UCIEKNIESZ'' - mówiły starannie wypisane litery, a ja zamarłam z widelcem w ręku, ponieważ w tej chwili po raz pierwszy od miesiąca zaczęłam przypominać sobie wszystkie wydarzenia sprzed wypadku. Zerwałam się z miejsca o mało co nie przewracając krzesła. Ze świstkiem w ręku pobiegłam do przedpokoju wyjmując drżącą dłonią telefon z kieszeni mojej kurtki. Pospiesznie wybierając numer mamy przyłożyłam komórkę do ucha słysząc miarowe pikanie: pierwszy sygnał...drugi sygnał... trzeci sygnał... 
- No dalej, odbierz...odbierz, odbierz! - mówiłam do słuchawki. Przebierając nogami w miejscu rozglądałam się dookoła mając dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje i właśnie w tej samej chwili dostrzegłam, że frontowe drzwi są uchylone. Dałabym sobie rękę uciąć, że zamykałam je zaraz po tym jak przyjechałam. Zawsze to robiłam, z a w s z e, więc ten dziwny zbieg okoliczności mógł świadczyć tylko o jednym... ktoś był w moim domu.

1 komentarz :

Obserwatorzy

CREATED BY
XASHEWX